poniedziałek, 13 lipca 2020

#3

Nieobecność staje się nie do zniesienia. Gdzie nie spojrzę, leżą jego rzeczy. Ubrania, których już pewnie nie założy. Kubek, z którego się nie napije. Zapiski, których nie dokończy.

W sali ten sam wystrój od kilku miesięcy i ta sama rutyna personelu. Rozłożone leki, naciągnięte prześcieradło, zapis temperatury i innych parametrów życia i kolejne łóżko i to samo. 
Kreślone z nadzieją linie na kartce przy łóżku, z nadzieją na obecność. Gorączka, myśli, wspomnienia przenikające igłą do żyły. Tabletki, proszek ze startych marzeń. I moja ręka zbyt mocno zaciśnięta na szklance.

Z zamyślenia wyrywa mnie ostry ból. Wyjmuję z dłoni odłamek szkła i udaję się do szpitalnej łazienki. Przemywam skaleczoną rękę, klnąc pod nosem. – To wszystko przez ciebie, jak mogłeś mnie tak zostawić? – wyrywa mi się na głos.
- To musi się tak skończyć – pada od strony szpitalnego okna.
- A pan tu czego? To damska łazienka! – krzyczę obruszona.
- Proszę się nie denerwować. To już nie ma sensu.
- A kim pan jest w ogóle, by mi mówić takie rzeczy?
- No dobrze. Skoro pani niczego nie rozumie, zapraszam do mojego gabinetu.

Wychodzimy z łazienki i idę posłusznie za tym przedziwnym jegomościem w kapeluszu. Kompletnie go nie poznaję, a przecież przez te miesiące hospitalizacji zdążyłam poznać wszystkich, od salowych do ordynatora.
Gabinet ma drzwi opatrzone szyldem „POMIESZCZENIE GOSPODARCZE” (to jakiś żart?!), wewnątrz jednak wygląda na luksusowo urządzony gabinet co najmniej prezesa jakiejś dobrze prosperującej firmy.
Siadam na wskazanym mi krześle i patrzę, jak mężczyzna mości się w skórzanym fotelu. Podsuwa mi kartkę papieru. Oszołomiona widzę rząd zapisanych nazwisk, których nie jestem w stanie rozczytać i ostatnie – imię i nazwisko mojego męża.
- Co to za lista, panie doktorze? – pytam po chwili.
- Nie jestem lekarzem, a pani doskonale o tym wie. To jest Lista Nieobecności. 

W ułamku sekundy przebiega mi przed oczami całe nasze życie. Radość i problemy minionych dni, wszystkie te wspólnie spędzone chwile. 
Spostrzegam pióro, sięgam po nie bez namysłu i przekreślam ostatni wpis i nim mój rozmówca zdąży zaoponować, dopisuję swoje własne imię i nazwisko.
Mężczyzna nie wygląda na zadowolonego tym obrotem spraw. Bez słowa podnosi się z fotela i spogląda na zegarek.
- Zostały pani dokładnie trzy minuty.

Nie tracę czasu, wybiegam na korytarz. Biegnę obok dyżurki pielęgniarek, potem łącznikiem w prawo aż do sali, w której leży nieprzytomny mój mąż. Otwieram drzwi.
Nie tylko odzyskał przytomność, wstał, ale i o własnych siłach podchodzi właśnie do okna! Chcę podejść, ale nie mogę ani przekroczyć progu ani go zawołać. Odwracam się i widzę za sobą długi korytarz, inny niż ten szpitalny, którym tu przybiegłam. Zamykam drzwi i odchodzę w stronę światła.