poniedziałek, 12 października 2020

#19

 


wtorek, 22 września 2020

#18

 



piątek, 11 września 2020

#17

 


środa, 9 września 2020

#16

 


piątek, 4 września 2020

#15

 


poniedziałek, 24 sierpnia 2020

#14

 

niedziela, 16 sierpnia 2020

#13

 

czwartek, 13 sierpnia 2020

#12

 


piątek, 7 sierpnia 2020

#11

 

czwartek, 30 lipca 2020

piątek, 24 lipca 2020

#9


Siedzę na przystanku i czekam na autobus. Po wieczornym treningu jestem zmęczona jak pies, ale zadowolona, że – mimo zmęczenia całodzienną pracą i prywatną praktyką – zmobilizowałam się, by przyjechać poćwiczyć. Zatapiam się w myślach, planuję, co zrobię po powrocie do domu. Z kontemplacji nad wyborem: serial czy książka wyrywa mnie pojawienie się mężczyzny, który siada obok. Widać, że na kogoś czeka, jest wyraźnie zniecierpliwiony, co trochę wstaje i rozgląda się.
Przyglądam mu się. Jest wysoki, w średnim wieku, ciemny blondyn. Spod rozpiętej koszuli w kratę widać niebieską koszulkę. Zadbany, może nawet przystojny.
Z tylnej kieszeni dżinsów wyjmuje komórkę i wybiera numer.
- Gdzie ty jesteś? Zadzwoń do mnie, jak włączysz telefon.
Po chwili znowu gdzieś dzwoni:
- Cześć, tu Andrzej. Czy Marta już wyszła? Co to znaczy ‘jakiś czas temu’? Ja? Czekam na przystanku, auto mamy w naprawie. Aha, dzięki wielkie.
Przez chwilę nerwowo chodzi w kółko i znowu do kogoś dzwoni:
- Cześć, nie wiesz, gdzie jest Marta? Nie, nic się jej nie stało. Tak, dam znać… ok, muszę kończyć.
Mruczy pod nosem:
- Ta to potrafi człowieka zagadać na śmierć.
Wybiera kolejny numer.
- Kurwa. - Najwyraźniej nie dodzwania się, bo rozłącza się zirytowany.
Znowu podnosi się z ławki i krąży, aż wreszcie zjawia się kobieta. Podchodzi do mężczyzny, całuje go w policzek i mówi:
- Przepraszam za spóźnienie.
- Gdzie byłaś?
- W pracy, a gdzie miałam być? Przedłużyło mi się spotkanie.
- Jakie spotkanie?
- Z Czechowiczem, a o co chodzi?
- No jasne – rzuca kpiąco mężczyzna.
- A co, będziesz mi teraz robił przesłuchanie?
Wtem mężczyzna zwraca się do mnie:
- Wie pani, od dwóch miesięcy codziennie zostaje po godzinach…
Przerywa kobieta: - Jezu, jaki ty jesteś prymitywny.
- Spotkałaś się z nim?
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Czyli jednak! – cedzi, pewny swej racji, mężczyzna.
- A co myślałeś, że skoczyłam po pracy do lekarza na dziesięć minut i zrobiłam aborcję?
Przyglądam się kobiecie. Szczupła, elegancka, biała bluzka, granatowy kostium. Nie widać, by była w ciąży. Pewnie jeszcze za wcześnie.
- A może pani mi powie, co? – Znowu ten facet, tym razem kobieta mu nie przerywa. - Czy kobieta, która przez pięć lat leczyła się z bezpłodności, może wygadywać takie rzeczy?
Z jednej strony wolałabym uniknąć konfrontacji, w końcu to nie moja sprawa, z drugiej zaś jakoś zaintrygowała mnie ta para. Zwycięża zawodowa ciekawość:
- Wie pan, to zależy. Kobieta ma prawo mieć wątpliwości.
Niespodziewanie Marta zaczyna płakać. Opiera się o wiatę, a płacz przeradza się w szloch, przerywany pełnymi wyrzutu słowami, z których udaje mi się wyłapać, że obawy wynikają z lęku, że powtórzy się sytuacja z przeszłości, płacz, depresja poporodowa i że ona sobie z tym nie poradzi.
Spoglądam na mężczyznę i widzę, że on kompletnie nie rozumie. Nie wiem już, na ile ja znam i rozumiem ten wachlarz uczuć i rozterek, bo sama jestem kobietą, a może dlatego, że jestem psychoterapeutą, a do mojego gabinetu przychodzą również pary.
Facet patrzy gdzieś w dal, z kpiącym półuśmiechem i czuję, że jego partnerka została z problemem kompletnie sama i jest po prostu przerażona.
Nagle gościu zwraca się ponownie do mnie:
- I co, nabrała się pani? Przecież ona zmyśla.
I do swej partnerki:
- Wiesz co, Marta, czasami tak długo gadasz bzdury, aż sama zaczynasz w nie wierzyć. Jakoś poprzednio wszystko się udało. Dopiero, jak wróciłaś do pracy…
- Do pracy?! – wrzasnęła kobieta – Trzy lata zajął mi powrót na poprzednie stanowisko. Teraz będzie tak samo. Odejdę jako supervisor, a wrócę jako asystentka. W jeden dzień znajdą kogoś na moje miejsce.
- No i jesteśmy w domu. Nie mam prawa decydować, bo to ty jesteś na kierowniczym stanowisku, a ja zarabiam mniej, tak? – zirytował się facet, a mnie już więcej nie trzeba było, by znać źródło problemów tego małżeństwa.
Podjeżdża mój autobus. Z ulgą stwierdzam, że nie jest to numer, na który czeka para i wsiadam, zostawiając za sobą kobietę na zakręcie życia i faceta, którego pewnie trudno winić, że w dorosłość wszedł z kompleksami, kompletnie niedojrzały do roli, którą przyszło mu grać.
Zajmuję miejsce przy oknie i wyjmuję notes. Mam dwadzieścia minut jazdy, by opisać historię małżeństwa.

niedziela, 19 lipca 2020

sobota, 18 lipca 2020

#7


#6

Gdy docieramy do przystanku, jestem już bardzo podekscytowana. Limanka, niechlubna wizytówka mojego miasta i oto ja, dziewczyna z dobrego domu u progu wejścia w dorosłe życie. Ciekawość miesza się ze zwyczajnym strachem, więc żeby nie panikować, staram się zająć czymś swoją uwagę. Rozglądam się wokół. Na przystanku poza nami jest tylko kobieta z chłopcem. Chłopak, tak na oko dwunastoletni, siedzi na niebieskim rowerze. Lewą stopą opiera się o chodnik i rozmawia z matką. Przysuwam się bliżej i wtedy słyszę, że mówi o szkole, że w przyszłym tygodniu ma kartkówkę z matmy.
– Dziecko, co ty wiesz o życiu? – myślę. – Szkoła, sprawdziany, nauczyciele… to nie są prawdziwe problemy.
Za nimi stoi wiata. Za stłuczoną brudną szybką łopocze na lekkim wietrze skrawek podartego rozkładu jazdy. Dalej, już obok wiaty, przewrócony kosz, z którego wysypały się śmieci. Z kontemplacji nad turlającą się po chodniku puszką po piwie wyrywa mnie głos Tomka:
- Co jest? Wsiadamy.
Faktycznie, na przystanek podjeżdża dwójka. Gdy wspinam się po stopniach, Magda przysuwa się do mnie i szepcze:
- Obserwuj.
Moja Magda, kumpela, z którą chodziłam do podstawówki, a potem obie dostałyśmy się do tej samej klasy w ogólniaku. Dwa lata w jednej ławce i myślisz, że znasz człowieka na wylot, że nic cię nie zaskoczy, a tu proszę, niedawno dowiedziałam się, że od pół roku chodzi z chłopakiem na tyrki. Rodzice dobrze sytuowani, kształcą córkę na prawnika… Normalnie buzie nam się nie zamykają, ale dziś jest inaczej. Nie znamy się. Magda jest skoncentrowana i kompletnie się mną nie przejmuje. Zapatrzona w swojego chłopaka, zajęta ‘pracą’.
Nim drzwi zdążą się zamknąć, spoglądam za siebie. Na przystanku jest pusto, a na bocznej ściance wiaty umieszczono beztroską reklamę dezodorantu, który nie zostawia śladów na czarnych ubraniach. Ach, gdyby tylko moje życie sprowadzało się do tak prozaicznych problemów i potrzeb…
Podczas gdy Magda z Tomkiem zajmują miejsce przy kasowniku, ja siadam na ostatnim miejscu. Chcę mieć dobry punkt do obserwacji, ale być jednocześnie jak najbliżej wyjścia.
Tramwaj póki co jest dość pustawy, jednak – zgodnie z tym, co mówił wcześniej Tomek - dojeżdżając do Zachodniej jest już pełen. Obserwuję wsiadających. Ludzi szarych, zmęczonych życiem, zaspanych, jadących pewnie do znienawidzonej roboty. Pośpieszni, nieuważni – idealnie. Gdy w środkowej części tramwaju robi się już tłoczno, tracę z oczu Magdę.
- Kurde, miałam patrzeć. – Podnoszę się z miejsca, niby ustępując je starszej kobiecie z zakupami, które taszczy zapewne z Rynku Bałuckiego. Zgarbiona kobieta ze smutnym wyrazem twarzy i z cienkim kosmykiem siwych włosów przewiązanym zwykłą gumką recepturką z trudem mości się wraz ze swoimi sprawunkami na miejscu, które wcześniej ja zajmowałam.
Wymijam ją z niecierpliwością, jestem zła na siebie, że źle wybrałam miejsce. Skręcamy. Ludzie wokół coraz mocniej poirytowani, bo nie każdy ma jak się trzymać, a ci, którzy dopiero co wsiedli, przeciskają się na chama, by skasować bilet. Wykorzystuję to, że jakiś barczysty facet z teczką pod pachą toruje przede mną przejście i podążam za nim, jednak z boku napierają na mnie ciała i bagaże innych pasażerów. Jest taki ścisk, że czuję, że brak mi powietrza i lada moment zrobi mi się słabo. Gdy czuję, że ktoś wbija mi w żebra łokieć, mam już naprawdę dosyć. Pociesza mnie tylko myśl, że nie upadnę, bo jest zbyt tłoczno, by móc się przewrócić. Gdy tak tkwię bezradnie pomiędzy innymi współwięźniami publicznego transportu, czuję, że z lewej strony ktoś wciska mi w dłoń jakiś przedmiot. Pod palcami wyczuwam chropowatą skórę, zatrzask… Wsuwam go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Odwracam głowę i widzę Tomka, jak do tylnej kieszeni swoich nowych dżinsów wsuwa pieniądze i komórkę. Rozglądam się za Magdą – jest! Stoi bliżej przednich drzwi i daje mi znać skinieniem głowy, że wysiadamy na następnym przystanku. Ignorując wzdychania i utyskiwania wymęczonych jazdą ludzi, przeciskam się do przodu.
Gdy udaje mi się wreszcie wydostać na świeże powietrze, oddycham z ulgą. Stoję tak kompletnie oszołomiona, gdy pada polecenie Magdy:
- Wyjmij flotę, resztę wywal do kosza.
Posłusznie wyjmuję i otwieram portfel. Wyciągam plik banknotów, sporo tego. W kolejnej przegródce zauważam karty, dowód i jeszcze migawkę. Chwila wahania, właściwie mogłabym je zabrać i jakoś oddać później właścicielowi, jednak nie ma na to czasu, bo pada kolejne:
- Co jest? Wsiadamy.

czwartek, 16 lipca 2020

wtorek, 14 lipca 2020

poniedziałek, 13 lipca 2020

#3

Nieobecność staje się nie do zniesienia. Gdzie nie spojrzę, leżą jego rzeczy. Ubrania, których już pewnie nie założy. Kubek, z którego się nie napije. Zapiski, których nie dokończy.

W sali ten sam wystrój od kilku miesięcy i ta sama rutyna personelu. Rozłożone leki, naciągnięte prześcieradło, zapis temperatury i innych parametrów życia i kolejne łóżko i to samo. 
Kreślone z nadzieją linie na kartce przy łóżku, z nadzieją na obecność. Gorączka, myśli, wspomnienia przenikające igłą do żyły. Tabletki, proszek ze startych marzeń. I moja ręka zbyt mocno zaciśnięta na szklance.

Z zamyślenia wyrywa mnie ostry ból. Wyjmuję z dłoni odłamek szkła i udaję się do szpitalnej łazienki. Przemywam skaleczoną rękę, klnąc pod nosem. – To wszystko przez ciebie, jak mogłeś mnie tak zostawić? – wyrywa mi się na głos.
- To musi się tak skończyć – pada od strony szpitalnego okna.
- A pan tu czego? To damska łazienka! – krzyczę obruszona.
- Proszę się nie denerwować. To już nie ma sensu.
- A kim pan jest w ogóle, by mi mówić takie rzeczy?
- No dobrze. Skoro pani niczego nie rozumie, zapraszam do mojego gabinetu.

Wychodzimy z łazienki i idę posłusznie za tym przedziwnym jegomościem w kapeluszu. Kompletnie go nie poznaję, a przecież przez te miesiące hospitalizacji zdążyłam poznać wszystkich, od salowych do ordynatora.
Gabinet ma drzwi opatrzone szyldem „POMIESZCZENIE GOSPODARCZE” (to jakiś żart?!), wewnątrz jednak wygląda na luksusowo urządzony gabinet co najmniej prezesa jakiejś dobrze prosperującej firmy.
Siadam na wskazanym mi krześle i patrzę, jak mężczyzna mości się w skórzanym fotelu. Podsuwa mi kartkę papieru. Oszołomiona widzę rząd zapisanych nazwisk, których nie jestem w stanie rozczytać i ostatnie – imię i nazwisko mojego męża.
- Co to za lista, panie doktorze? – pytam po chwili.
- Nie jestem lekarzem, a pani doskonale o tym wie. To jest Lista Nieobecności. 

W ułamku sekundy przebiega mi przed oczami całe nasze życie. Radość i problemy minionych dni, wszystkie te wspólnie spędzone chwile. 
Spostrzegam pióro, sięgam po nie bez namysłu i przekreślam ostatni wpis i nim mój rozmówca zdąży zaoponować, dopisuję swoje własne imię i nazwisko.
Mężczyzna nie wygląda na zadowolonego tym obrotem spraw. Bez słowa podnosi się z fotela i spogląda na zegarek.
- Zostały pani dokładnie trzy minuty.

Nie tracę czasu, wybiegam na korytarz. Biegnę obok dyżurki pielęgniarek, potem łącznikiem w prawo aż do sali, w której leży nieprzytomny mój mąż. Otwieram drzwi.
Nie tylko odzyskał przytomność, wstał, ale i o własnych siłach podchodzi właśnie do okna! Chcę podejść, ale nie mogę ani przekroczyć progu ani go zawołać. Odwracam się i widzę za sobą długi korytarz, inny niż ten szpitalny, którym tu przybiegłam. Zamykam drzwi i odchodzę w stronę światła.

#2


niedziela, 12 lipca 2020

#1

grać żonę
to może wykończyć każdego

wspomnienia
prawdy już odkryte
wrzuciłam do torebki
by przestały istnieć

lubię, jak kończy się dzień
w ciemnej sali kinowej