Gdy docieramy do przystanku, jestem już bardzo podekscytowana. Limanka,
niechlubna wizytówka mojego miasta i oto ja, dziewczyna z dobrego domu u progu
wejścia w dorosłe życie. Ciekawość miesza się ze zwyczajnym strachem, więc żeby
nie panikować, staram się zająć czymś swoją uwagę. Rozglądam się wokół. Na
przystanku poza nami jest tylko kobieta z chłopcem. Chłopak, tak na oko
dwunastoletni, siedzi na niebieskim rowerze. Lewą stopą opiera się o chodnik i
rozmawia z matką. Przysuwam się bliżej i wtedy słyszę, że mówi o szkole, że w
przyszłym tygodniu ma kartkówkę z matmy.
– Dziecko, co ty wiesz o życiu? – myślę. – Szkoła, sprawdziany, nauczyciele… to
nie są prawdziwe problemy.
Za nimi stoi wiata. Za stłuczoną brudną szybką łopocze na lekkim wietrze
skrawek podartego rozkładu jazdy. Dalej, już obok wiaty, przewrócony kosz, z
którego wysypały się śmieci. Z kontemplacji nad turlającą się po chodniku
puszką po piwie wyrywa mnie głos Tomka:
- Co jest? Wsiadamy.
Faktycznie, na przystanek podjeżdża dwójka. Gdy wspinam się po stopniach, Magda
przysuwa się do mnie i szepcze:
- Obserwuj.
Moja Magda, kumpela, z którą chodziłam do podstawówki, a potem obie dostałyśmy
się do tej samej klasy w ogólniaku. Dwa lata w jednej ławce i myślisz, że znasz
człowieka na wylot, że nic cię nie zaskoczy, a tu proszę, niedawno dowiedziałam
się, że od pół roku chodzi z chłopakiem na tyrki. Rodzice dobrze sytuowani,
kształcą córkę na prawnika… Normalnie buzie nam się nie zamykają, ale dziś jest
inaczej. Nie znamy się. Magda jest skoncentrowana i kompletnie się mną nie
przejmuje. Zapatrzona w swojego chłopaka, zajęta ‘pracą’.
Nim drzwi zdążą się zamknąć, spoglądam za siebie. Na przystanku jest pusto, a
na bocznej ściance wiaty umieszczono beztroską reklamę dezodorantu, który nie
zostawia śladów na czarnych ubraniach. Ach, gdyby tylko moje życie sprowadzało
się do tak prozaicznych problemów i potrzeb…
Podczas gdy Magda z Tomkiem zajmują miejsce przy kasowniku, ja siadam na
ostatnim miejscu. Chcę mieć dobry punkt do obserwacji, ale być jednocześnie jak
najbliżej wyjścia.
Tramwaj póki co jest dość pustawy, jednak – zgodnie z tym, co mówił wcześniej
Tomek - dojeżdżając do Zachodniej jest już pełen. Obserwuję wsiadających. Ludzi
szarych, zmęczonych życiem, zaspanych, jadących pewnie do znienawidzonej
roboty. Pośpieszni, nieuważni – idealnie. Gdy w środkowej części tramwaju robi się
już tłoczno, tracę z oczu Magdę.
- Kurde, miałam patrzeć. – Podnoszę się z miejsca, niby ustępując je starszej
kobiecie z zakupami, które taszczy zapewne z Rynku Bałuckiego. Zgarbiona
kobieta ze smutnym wyrazem twarzy i z cienkim kosmykiem siwych włosów
przewiązanym zwykłą gumką recepturką z trudem mości się wraz ze swoimi
sprawunkami na miejscu, które wcześniej ja zajmowałam.
Wymijam ją z niecierpliwością, jestem zła na siebie, że źle wybrałam miejsce.
Skręcamy. Ludzie wokół coraz mocniej poirytowani, bo nie każdy ma jak się
trzymać, a ci, którzy dopiero co wsiedli, przeciskają się na chama, by skasować
bilet. Wykorzystuję to, że jakiś barczysty facet z teczką pod pachą toruje
przede mną przejście i podążam za nim, jednak z boku napierają na mnie ciała i
bagaże innych pasażerów. Jest taki ścisk, że czuję, że brak mi powietrza i lada
moment zrobi mi się słabo. Gdy czuję, że ktoś wbija mi w żebra łokieć, mam już
naprawdę dosyć. Pociesza mnie tylko myśl, że nie upadnę, bo jest zbyt tłoczno,
by móc się przewrócić. Gdy tak tkwię bezradnie pomiędzy innymi współwięźniami
publicznego transportu, czuję, że z lewej strony ktoś wciska mi w dłoń jakiś
przedmiot. Pod palcami wyczuwam chropowatą skórę, zatrzask… Wsuwam go do
wewnętrznej kieszeni kurtki. Odwracam głowę i widzę Tomka, jak do tylnej
kieszeni swoich nowych dżinsów wsuwa pieniądze i komórkę. Rozglądam się za
Magdą – jest! Stoi bliżej przednich drzwi i daje mi znać skinieniem głowy, że
wysiadamy na następnym przystanku. Ignorując wzdychania i utyskiwania wymęczonych
jazdą ludzi, przeciskam się do przodu.
Gdy udaje mi się wreszcie wydostać na świeże powietrze, oddycham z ulgą. Stoję
tak kompletnie oszołomiona, gdy pada polecenie Magdy:
- Wyjmij flotę, resztę wywal do kosza.
Posłusznie wyjmuję i otwieram portfel. Wyciągam plik banknotów, sporo tego. W
kolejnej przegródce zauważam karty, dowód i jeszcze migawkę. Chwila wahania,
właściwie mogłabym je zabrać i jakoś oddać później właścicielowi, jednak nie ma
na to czasu, bo pada kolejne:
- Co jest? Wsiadamy.